W przyszłym tygodniu poznamy dopiero dziesiątego w historii prezydenta Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W ciągu ostatnich dwóch tygodni kandydaci, którzy według szeroko krytykowanych zasad kampanii wyborczej nie wypowiadali się na temat swoich planów związanych z przewodzeniem Ruchowi Olimpijskiego, spotkali się z dziennikarzami zrzeszonymi w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Prasy Sportowej (AIPS) podczas sesji Q&A, na których udzielali odpowiedzi na pytania, dzięki którym mogliśmy poznać kandydatury bliżej niż tylko czytając programowe manifesty. Na bazie udziału w sesjach Q&A, kandydackich manifestów i analizy dotychczasowej działalności kandydatów, ich sylwetki przybliża Wojciech Nowakowski.
Wojciech Nowakowski – dziennikarz sportowy zajmujący się przede wszystkim sportem olimpijskim, członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Prasy Sportowej (AIPS), uczestnik Programu AIPS dla Młodych Reporterów (Lozanna 2021) oraz projektu AIPS 100.
Pierwsza kobieta – widmo kontynuacji
Kirsty Coventry jest nie tylko jedyną kobietą kandydującą w tych wyborach, ale też pierwszą w historii – ku zaskoczeniu ekspertów, którzy do tej roli typowali przez lata byłą markońaską płotkarkę Nawal El Moutawakel. Nic dziwnego, skoro pierwsze kobiety zostały członkiniami tego gremium dopiero w 1981 roku, a od tej pory tylko dwukrotnie dokonywano wyborów (w 2001 i w 2013). Paradoksalnie, początek lat 80. był schyłkiem kariery najpotężniejszej kobiety w historii MKOl-u – Monique Berlioux, dyrektor generalnej Komitetu w latach 1969-1985. Tak jak jednak francuska mistrzyni olimpijska w pływaniu z tylnego siedzenia kierowała MKOl-em (wobec nieobecności w Szwajcarii Avery’ego Brundage’a i lorda Killanina, czego kres położył po burzliwych przejściach natury politycznej w latach 1980-1984 Juan Antonio Samaranch Sr.), tak zimbabwejska mistrzyni olimpijska w pływaniu uchodzi za tą, którą z tylnego siedzenia ma kierować ustępujący Thomas Bach.
Jako była przewodnicząca Komisji Zawodniczej MKOl, Kirsty Coventry kreowana jest na przedstawicielkę sportowców. W praktyce jednak, choć wyborów do tego grona dokonują sami olimpijczycy (sam MKOl uzupełnia skład, aby wprowadzić balans reprezentacji, płci oraz kontynentów), często jest to trampolina do kariery działaczowskiej – tak jak to było w przypadku Thomasa Bach. Analogicznie postrzegana jest Coventry – i nie może to dziwić, bo choć powoływała się na swoje doświadczenia jako zawodniczki, z jej ust płynęła taka sama dyplomacja i te same przekonania, które szerzył przez 12 lat prezydentury Bach. Jest też jedyną kandydatką, która otwarcie powiedziała o zwiększeniu roli Komitetu Wykonawczego MKOl – podczas gdy ograniczenie głosu członkom MKOl jest głównym zarzutem wobec Bacha, a pozostali kandydaci zapowiadają odwrót od fasadowej roli Sesji. Sama Coventry jednak też zaznaczyła, że przy większej roli Komitetu Wykonawczego, mniejsza powinna być rola samego prezydenta, a więcej zadań należy oddelegować na poszczególnych członków 15-osobowego gremium, zwłaszcza czterech wiceprezydentów.
Syn swojego ojca, wiceprezydent swojego prezydenta
Wśród faworytów w wyścigu po prezydencki fotel prym wiedzie Juan Antonio Samaranch Jr – któremu z jednej strony można współczuć mierzenia się z nazwiskiem ojca, a z drugiej przez wiele lat zasiadania w MKOl (od 2001 roku, kiedy jego ojca na czele organizacji zastąpił Jacques Rogge), w tym w Komitecie Wykonawczym, gdzie również jako wiceprezydent MKOl zdążył zapracować na własny wizerunek. Samaranch Jr też uchodzi za człowieka Bacha – wszak za kadencji Niemca w Komitecie Wykonawczym nie zasiadał tylko przez dwa lata obowiązkowej karencji pomiędzy maksymalnie ośmioletnimi okresami (2012-2016 jako członek KW, 2016-2020 i od 2022 jako wiceprezydent MKOl). Pomimo tylu lat obecności na pierwszym planie – również w komisjach koordynacyjnych poszczególnych igrzysk albo jaoko osoba odpowiadająca za program Olimpijskiej Solidarności czy prawa i przekaz telewizyjny z igrzysk – w swoim programie wyborczym zapowiada… zwiększenie roli poszczególnych członków MKOl, większą debatę, a mniejsze zamykanie procesu decyzyjnego do prezydenta, Komitetu Wykonawczego i ewentualnie powoływanych przezeń komisji. Po tylu latach bycia prawą ręką Bacha, taki manifest trąci hipokryzją.
Jako były wiceprezydent Międzynarodowej Unii Pięcioboju Nowoczesnego, Samaranch Jr jest też uważany za jednego z prowodyrów zmiany w tej dyscyplinie jazdy konnej na tor przeszkód. Zmiany uderzającej nie tylko w tradycję sportu utworzonego przez samego barona de Coubertina, ale też szeroko krytykowanej przez zawodników, choćby ze względu na praktyczny brak konsultacji oraz manipulacje, a wręcz kłamstwa w komunikacji decydentów z resztą środowiska, które od lat wskazywało konieczność reformy jeździeckiej konkurencji, zaniedbanej przez władze UIPM. Pomimo wskazania drastycznego spadku uczestników Pucharu Świata w pierwszym sezonie, w którym tor z przeszkodami (OCR) jest częścią pięcioboju (w poprzednich latach był też w zawodach młodzieżowych), Samaranch zdaje się ignorować krytykę i utrzymywać zdanie, że decyzja była słuszna, choć podkreśla też, że jego zdaniem zbyt późno wycofał się z działania w tej dyscyplinie (miało to miejsce niedawno – po igrzyskach w Paryżu).
Faworyt ludu
Za głównego opozycjonistę Bacha uważa się lorda Sebastiana Coe. Ten człowiek w świecie sportu robił już chyba wszystko – był zawodnikiem (dwukrotnym mistrzem olimpijskim na 1500 m i wicemistrzem na 800 m z Moskwy i Los Angeles), członkiem pierwszego składu Komisji Zawodniczej, utworzonej na Kongresie Olimpijskim w Baden-Baden w 1981 roku (razem m.in. z Thomasem Bachem), później komentatorem telewizyjnym, a następnie działaczem. Był aktywny w sferze politycznej (jako członek parlamentu, najpierw w Izbie Gmin, a później w Izbie Lordów i w Gabinecie Cieni) oraz przede wszystkim w działalności sportowej – jako przewodniczący Komitetu Organizacyjnego igrzysk w Londynie, później szef Brytyjskiego Komitetu Olimpijskiego, a wreszcie jako prezydent World Athletics, czyli światowej federacji lekkoatletycznej.
Stojąc na czele „Królowej Sportu” musiał zmierzyć się zarówno z korupcyjnym wizerunkiem organizacji po prezydenturze Lamine’a Diacka, ale przede wszystkim z wszystkimi wyzwaniami dzisiejszego świata – dopingiem, kwestią sportowców transpłciowych oraz zmagających się z zaburzeniami rozwoju płci (DSD), uczestnictwem sportowców z Rosji (zarówno w świetle afery dopingowej, jak i napaści na Ukrainę) czy wspomnianą już korupcją. Twarde stanowisko i działania podjęte przez lorda Coe kontrastują z bachowską dyplomacją – i podczas rozmów z dziennikarzami daje się wyczuć, że to Brytyjczyk jest „faworytem ludu” – choć nie ma to większego znaczenia, jako że nie są to wybory powszechne. W przeciwieństwie do rywali, za słowami lorda Coe stoją też czyny: nie gesty pr-owe, ale te mające realny wpływ na kształt dyscypliny, w której działa. W skrajnych przypadkach dziennikarze wręcz oficjalnie życzyli mu powodzenia czy wyrażali poparcie, a w mniej skrajnych dało się wyczuć, że mocno gryzą się w język, by tego nie zrobić.
Zdaniem ekspertów, walka o schedę po Thomasie Bachu rozegra się pomiędzy tą trójką Są jednak też kandydaci mniej medialni – zarówno jako potencjalni prezydenci MKOl, jak i na pozycjach, które zajmują.
Niedoświadczony z problemami
Niejeden mógłby powiedzieć, że tupet ma Johan Eliasch, który członkiem MKOl został dopiero na Sesji w Paryżu, w dniu zakończenia igrzysk, a już startuje na szefa organizacji. Stosunkowo od niedawna stoi na czele Międzynarodowej Federacji Narciarskiej – od 2021 roku. Brytyjczyk, który ma też szwedzkie korzenie, jest mocno zaangażowany w ekologię i zrównoważony rozwój. Niektórzy wytykają mu hipokryzję, wskazując chociażby podróże prywatnym odrzutowcem – Eliasch zbija te argumenty twierdząc, że robi to tylko w konieczności, przy napiętym grafiku i gdy nie wchodzi w grę wideokonferencja, a i wtedy stara się zrekompensować swój ślad węglowy innymi działaniami.
Można się zastanawiać, czy skandal związany z oszustwami Norwegów, który wybuchł pod koniec mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym, może zaszkodzić Eliaschowi. Prawdopodobnie zaszkodziłby mu, gdyby był jednym z faworytów. Oczywiście, jego szanse zapewne spadły z bardzo małych do znikomych, pomimo nieznacznego powiązania ze sprawą – z racji tego, że narciarstwo to szerokie pojęcie, pod którym kryje się kilka dyscyplin, a jego specyfiką jest większa medialność dyrektorów poszczególnych gałęzi narciarstwa czy Pucharów Świata. Afera z Trondheim poda pod wątpliwość umiejętność dobierania i kontrolowania zespołu.
Szanse Eliascha wzrosłyby, gdyby do czasu następnych wyborów znalazł rozwiązanie na problemy klimatyczne, które jego sport dotykają w największym stopniu, sprawy na granicy dopingu (rzekoma astma u biegaczy), także technologicznego (manipulacje strojami w skokach). Jednocześnie ciężko nie współczuć człowiekowi, któremu nierzetelne media próbują włożyć w usta słowa o popieraniu powrotu sportowców z Rosji, chociaż on sam wprost wychwala rozwiązanie przyjęte na igrzyska w Paryżu („niezależnych sportowców neutralnych”).
Szalony wizjoner-rewolucjonista
Morinari Watanabe stoi na czele Międzynarodowej Federacji Gimnastyki, był też szefem grupy, która wobec zawieszenia AIBA/IBA organizowała kwalifikacje oraz sam turniej olimpijski w boksie w Tokio i Paryżu. Wzbudził podziw tym, że połączył się z dziennikarzami z sali gimnastycznej w Kijowie, gdzie za jego plecami trenowały gimnastyczki. Podobnie jak Bach, wcześniej de Coubertin, a jeszcze wcześniej starożytni Grecy, Watanabe widzi w sporcie szansę na szerzenie pokoju – mając na uwadze wszystkie argumenty za i przeciw, skłonny jest szukania drogi do powrotu sportowców rosyjskich, na zasadach akceptowalnych przez Ukraińców. I analogicznie działa w kwestii konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Podczas kwalifikacji do igrzysk w Paryżu nieuczciwe sędziowanie dotknęło naszą reprezentantkę, Liliannę Lewińską, natomiast skorzystała na tym reprezentująca Cypr Rosjanka, Wiera Tugolukowa. O ile na problemy z sędziowaniem Watanabe ma rozwiązanie – a jest nim sztuczna inteligencja (czego świadkami mamy być podczas tegorocznych mistrzostw świata w Dżakarcie) – tak w kwestii nadmiernej zmiany obywatelstwa nie zamierza nic zmieniać: „wszystkich obowiązują prawa człowieka”. Jego koncepcja igrzysk olimpijskich na pięciu kontynentach – przy i tak dużym już dziś rozstrzeleniu imprezy na cały kraj i gubieniu ducha wspólnego celebrowania igrzysk – też spotkała się ze sporą krytyką i raczej nie wywinduje go na fotel prezydenta MKOl.
„Idealny nikt”
David Lappartient nie wyróżnia się niczym szczególnym z grona kandydatów. Nie oferuje niczego, czego nie wskazywaliby jego rywale. Książę Feisal Al Hussein dużo mówi, ciężko z tego jednak wyłapać jakąś ciekawą treść. Obaj przypominają co najwyżej lorda Killanina, który w latach 70. pozwolił Ruchowi Olimpijskiemu „przedryfować” przez burzliwy okres po prezydenturze Avery’ego Brundage’a do czasów Juana Antonio Samarancha – czas bojkotów igrzysk w Montrealu i Moskwie oraz końcowy okres konfliktu pomiędzy komitetami olimpijskimi Chińskiej Republiki Ludowej oraz Republiki Chińskiej (dziś zwanej w świecie sportu „Chińskim Tajpej”).
Choć geopolitycznie świat staje się podobnie niepewny jak w czasach kulminacji „zimnej wojny”, wydaje się, że nie szukamy nowego Killanina. 20 marca członkowie MKOl mają podjąć decyzję o kontynuacji myśli Bacha lub odwrocie od niej. Wybór Lappartienta lub księcia Feisala wskazywałby natomiast, że potrzebują więcej czasu do namysłu, które z tych rozwiązań jest właściwe – co świadczyłoby o tym, że mieliby jednak wątpliwości, czy przez lata nie pozwalali Bachowi na zbyt wiele. A za 8 lat, choćby z powodu metryki, będziemy mieć już zupełnie inne grono kandydatów.