Tekst pierwotnie ukazał się 13.03.2022 r. na stronie Wprost.
Brytyjskie sankcje nałożone na Romana Abramowicza i obijające rykoszetem jego Chelsea, stały się symbolem upadku rosyjskich oligarchów. Zwłaszcza tych, którzy kręcili się wokół zachodnioeuropejskiej piłki. Wizerunkowa katastrofa właściciela The Blues kończy pewną erę, którą sam Abramowicz rozpoczął 20 lat temu, kupując Chelsea i otwierając futbolowe salony dla swoich kolegów.
Przez dwie dekady uzbierało się dość liczne grono rosyjskich biznesmenów, zainteresowanych inwestowaniem w piłkę nożną. Traktowali ją trochę jak interaktywną zabawkę, trochę jak narzędzie do nawiązywania kontaktów, robienia interesów i poprawy swojej reputacji. I chociaż z sukcesami sportowymi bywało różnie, kibice do obecności oligarchów w lożach VIP się przyzwyczaili. Wiedzą, że klubowej gabloty nie zapełni się wolą walki i przywiązaniem do barw, jeśli w budżecie będzie pusto.
Z oligarchami na pokładzie, o finanse martwić się nie trzeba.
I pewnie dlatego w czasie ostatnich meczów Chelsea jej kibice skandowali nazwisko Abramowicza, wyrażając wdzięczność za to, co zrobił dla ich klubu i jednocześnie niepewność, co z ich drużyną będzie dalej.
Gruziński słup i Chelsea-bis
Pomruki niepewności niosą się też po trybunach holenderskiego Vitesse. Klub z Arnhem nie należy do europejskiej czołówki, ale należy do rosyjskiego biznesmena, Walerego Ojfa. A skoro tak, to za chwilę może stracić źródło finansowania, a nawet – jak donoszą holenderskie media – zostać z olbrzymimi długami.
A przecież dekadę temu ostrzono tu sobie zęby na mistrzostwo kraju.
Ojf to już trzeci prezes Vitesse zza dawnej żelaznej kurtyny. Zaczęło się od Gruzina Meraba Żordanii, który przejął zespół w 2010 roku. Niegdyś przeciętny piłkarz i skompromitowany działacz: za korupcję i przekręty finansowe został swego czasu aresztowany. Będąc prezesem Gruzińskiego Związku Piłki Nożnej sam siebie mianował selekcjonerem tamtejszej reprezentacji. W Gruzji nie miał czego szukać – w Holandii kupił sobie miejsce na świeczniku. Ale nie za swoje pieniądze: za plecami Żordanii stali rosyjscy oligarchowie, bracia Czyhryńscy – dobrzy znajomi i współpracownicy… Romana Abramowicza.
Czyhryńscy wyłożyli pieniądze, ale oficjalnie klubem zarządzał Żordania. Na starcie zapowiedział kibicom, że za trzy lata Vitesse zdobędzie pierwsze w historii mistrzostwo Holandii. Kluczem do tego miała być współpraca z Chelsea. W ciągu dwóch pierwszych tygodni urzędowania nowego właściciela, do Vitesse trafiło trzech zawodników wypożyczonych ze Stamford Bridge. Do 2020 roku z Londynu do Arnhem wysłano 28 piłkarzy.
Vitesse z klubu środka tabeli stało się drużyną walczącą o europejskie puchary. W 2013 – a więc dokładnie wtedy, kiedy zapowiadał Żordania – biło się o mistrzostwo. I zdaniem Żordanii, mogło je zdobyć, gdyby nie… Chelsea.
Chciałem walczyć o tytuł, ale Londyn to zablokował. Nie było zgody na grę Vitesse w Lidze Mistrzów. To dlatego zimą sprzedaliśmy Bony’ego, naszego najlepszego piłkarza – mówił rozżalony rok później. Wtedy nie było go już w klubie. Rządy przejął Aleksander Czyhryński.
Dlaczego Chelsea miałaby ingerować w wyniki osiągane przez Vitesse? Według przepisów UEFA kluby zarządzane przez te same osoby nie mogą grać w tych samych rozgrywkach. I chociaż właściciele obu drużyn regularnie zaprzeczali, że łączy je coś więcej niż współpraca na polu sportowo-biznesowym, niektórzy wieszczyli, że UEFA może zacząć węszyć przy powiązaniach personalnych. A w najgorszym razie nie pozwolić obu zespołom na grę w Champions League.
Wszczęte przez Holenderski Związek Piłki Nożnej śledztwo nie znalazło dowodów potwierdzających rewelacje Żordanii, ale faktem jest, że Vitesse przegrało w owym sezonie dwa ostatnie mecze w lidze: ze zdegradowanym już Venlo i z ledwo odratowanym od spadku Waalwijk.
Dwa zwycięstwa w tych spotkaniach, z drużynami z dołu tabeli, dałyby klubowi awans do eliminacji Ligi Mistrzów.
Na pierwszy skalp trzeba było czekać do 2017 roku. Vitesse zdobyło wówczas Puchar Holandii. Rok później Czyhryński postanowił ulotnić się z klubu. Zostawił go jednak w rękach zaufanego człowieka – byłego menadżera Rosnieftu i Gazpromu, Walerego Ojfa.
Widmo nałożenia na niego sankcji niepokoi kibiców Vitesse. Pół biedy jeśli zlicytują jego willę czy jacht. Ale jeśli wezmą się za klub? Może się też okazać, że Ojf zdąży znaleźć drużynie nowego opiekuna, ale tu pojawia się inny problem: firma Ojfa ma ponad 130 milionów długu. Co jeśli te zostaną klubowi w spadku?
Dopóki Vitesse przędło powyżej swojej średniej, niejasne kontakty i prawnicze kombinacje właścicielskie nikomu nie przeszkadzały. W godzinie próby wysunęły się na pierwszy plan, a kibice zaczęli doszkalać się z zakresu prawa własności.
Z pistoletem na boisko, z papierosami do dzieci
Żyjemy w kraju, który potrafi zjednoczyć ludzi wokół idei tworzenia bogatego państwa i ze szczęśliwymi mieszkańcami. Jestem dumny z bycia Rosjaninem i zawsze będę chronił interesy mojego kraju.
To słowa Iwana Savvidisa, właściciela PAOKu Saloniki, zamieszczone na eksponowanym miejscu na jego stronie internetowej. Cytat z biznesmena okraszony jest fotografią z Władimirem Putinem, wręczającym Savvidisowi państwowe odznaczenie.
O Savvidisie zrobiło się głośno w 2018 roku, gdy niezadowolony z nieuznania przez sędziego bramki dla PAOKu, wparował na murawę z pistoletem przy boku, nawołując swoich piłkarzy do zejścia do szatni. Nie był to pierwszy raz, gdy oligarsze strzelił do głowy… nie najmądrzejszy pomysł.
Miliarder z Rostowa majątek zbudował w branży tytoniowej. Dzika prywatyzacja lat 90. z szeregowego pracownika Dońskiego Tytoniu zrobiła z niego właściciela tej firmy. Styl zarządzania nowego szefa nie opierał się o kodeks moralny. Liczył się wyłącznie zysk.
Firma stwierdziła, że rywalizacja o dorosłych palaczy jest trudna, więc skierowano się ku niezagospodarowanym, a podatnym grupom: nastolatkom i dzieciom – pisała prasa. Oczywiście nierosyjska.
Branżowe portale zagraniczne z niesmakiem opisywały wejście na rynek marek papierosów dla nastolatków, Play czy Sweet Dreams.
Savvidis rósł biznesowo, ale i politycznie. Najpierw angażował się na szczeblu regionalnym, później też państwowym. Z list putinowskiej Jednej Rosji został deputowanym do Dumy.
W 2012 zainwestował w grecki PAOK, gwarantując spłacenie zadłużenia klubu z Salonik. Zyskał sobie sympatię i poważanie, przydatne rok później, gdy przejmował miejscowy koncern tytoniowy SEKAP. Sam Savvidis utrzymywał, że biznes jest ważny, ale o inwestowaniu w PAOK zdecydowało jego pochodzenie.
PAOK-owi kibicują pontyjscy Grecy. Ja też jestem pontyjskim Grekiem, to mój klub. Kiedy tu przyjechałem, wszyscy prosili o pomoc. Nie mogłem odmówić – mówił.
Czarne chmury zebrały się nad biznesmenem po zajęciu Krymu przez Rosjan. Unia Europejska zaczęła obkładać sankcjami przedsiębiorców współpracujących z rosyjskimi władzami na półwyspie. Gdyby robiła to rzetelnie i skutecznie, Savvidis otwierałby brukselską czarną listę. Powiązane z nim firmy nie tylko robiły na Krymie pieniądze, ale też współorganizowały propagandowe wiece i festiwale, legitymizujące władzę Kremla.
Dalsza część tekstu do przeczytania tutaj: