W USA mecze lig zawodowych odbywające się poza ojczyzną są już standardem. Teraz podobną drogą chce iść też Europa. Pionierem miała być La Liga za sprawą grudniowego meczu Villarrealu z Barceloną w Miami. Jednak we wtorek podjęto decyzję o jego odwołaniu. Dlatego jako pierwsi mecz ligowy poza ojczyzną rozegrają prawdopodobnie Włosi. W lutym AC Milan zmierzy się z Como w australijskim Perth. Tu podobnie jak w przypadku Hiszpanii nie brakuje kontrowersji. Choć organizatorzy powtarzają, że w tym wszystkim nie chodzi o tylko o pieniądze.
Za Oceanem kibice są do tego od lat przyzwyczajeni. Najlepsze zespoły NFL, NBA, NHL czy MLB regularnie udają się w zagraniczne delegacje, aby rozegrać mecze ligowe po całym świecie – w Azji, Europie czy w Ameryce Południowej. Na Starym Kontynencie w przypadku piłki nożnej, czyli zdecydowanie najpopularniejszego tutaj sportu, do takiej sytuacji jeszcze nigdy nie doszło.
Co prawda największe kluby co roku chętnie wyjeżdżają na tournée w okresie przedsezonowym czy w przerwie zimowej. Poza Europą rozgrywane są też mecze o krajowe superpuchary. Oficjalnego meczu o punkty poza krajem, z którego wywodzi się dana liga jeszcze jednak nie było. Tyle że ostatnie ruchy czołowych europejskich rozgrywek pozwalają sądzić, że już lada chwila może się to zmienić.
Nieustępliwy prezydent
Javier Tebas, prezes Liga Liga Nacional de Fútbol Profesional, organu sprawującego władzę nad dwoma najwyższymi poziomami rozgrywkowymi w Hiszpanii, planował ten mecz niemal od początku swoich rządów, które rozpoczął 12 lat temu. W 2018 roku w Miami miały zagrać ze sobą Girona z Barceloną. Później mówiło się o El Clasico czy starciu Atletico z Villarrealem. Pomysły Tebasa torpedowały wówczas FIFA oraz Real Federación Española de Fútbol (RFEF), czyli hiszpański związek piłkarski.
Tyle tylko, że prezes La Ligi nie zamierzał dać za wygraną. W tym celu powstała spółka LaLiga North America, utworzona wspólnie z nowojorską agencją marketingową Relevent Sports. Za tą ostatnią stoi Stephen Ross, miliarder, właściciel występującej w NFL drużyny futbolu amerykańskiego Miami Dolphins, a także… Hard Rock Stadium, czyli stadionu, który od początku miał gościć w swoich progach jedno ze spotkań La Ligi. Relevent przez długi czas pozostał w sporze prawnym z FIFA. Jednak kiedy w 2024 roku zawarto ugodę, otworzyło to drogę do organizacji meczu ligi hiszpańskiej poza Półwyspem Iberyjskim. I tak właśnie 20 grudnia to Villarreal, oficjalnie w roli gospodarza, miał zagrać z Barceloną.
– To autorski pomysł Javiera Tebasa, który próbował to zrobić już kilka razy. W samej Barcelonie padały różne głosy wobec w tym temacie. Ale biorąc pod uwagę problemy z Camp Nou i fakt, że będzie to de facto mecz wyjazdowy, ostatecznie obyło się bez wielkiej krytyki. Joan Laporta jest za ze względów ekonomicznych. Dla ligi to szansa na rozwój poza granicami Hiszpanii. Celem La Ligi jest, aby organizować takie mecze również w kolejnych latach i by stało się to czymś zupełnie naturalnym – opowiada Polskiemu Instytutowi Dyplomacji Sportowej Alberto Martinez, dziennikarz katalońskiego dziennika La Vanguardia.
Już w sierpniu kataloński dziennik Sport informował, że Villarreal i Barcelona na grudniowym spotkaniu w USA zarobiłyby po około 5-6 milionów euro. “Submarinos” mogli liczyć na nieco większą stawkę, która tym samym zrekompensuje im starty związane z brakiem organizacji meczu z “Blaugraną” na swoim domowym obiekcie, Estadio de la Ceramica.
Fernando Roig Alfonso, prezydent “Żółtej łodzi podwodnej” zachował się przy tym bardzo uczciwie wobec kibiców swojego zespołu. Zobowiązał się, że sfinansuje bilety lotnicze w obie strony wszystkim karnetowiczom, którzy będą chcieli udać się do Miami. Dla tych, którzy nie polecą do USA, klub oferował natomiast zwrot 20 procent pieniędzy wydanych na kupno karnetu. Biorąc pod uwagę ceny abonamentów z obecnego sezonu, kibic mógłby dostać z powrotem od 26 do nawet 428 euro.
– La Liga od początku wiedziała, że aby taki mecz miał sens, musi w nim zagrać Barcelona lub Real. To takie ekipy przyciągną uwagę zagranicznego kibica. Ostatecznie władze rozgrywek zdecydowały się zwrócić do stolicy Katalonii. Wiedzieli, że “Barca” ze względu na swoją sytuację finansową przyjmie taką propozycję, poza tym poprawi jej to relacje z ligą. Inne drużyny są jednak przeciwne takim pomysłom. Najmocniej protestował oczywiście Real, który zwrócił się już nawet do UEFA, FIFA i CSD (Consejo Superior de Deportes, czyli Najwyższa Rada Sportu, autonomiczna organizacja rządowa odpowiedzialna za sport w Hiszpanii – przyp red.), aby zajęły się tym tematem – opowiada PIDS Alex Pintanel, dziennikarz katalońskiego radia RAC1.
“Skorzystali” na igrzyskach
Nieco później, bo 8 lutego, AC Milan zmierzy się z Como na Optus Stadium w Perth. W tym przypadku pomysł pojawił się poniekąd z potrzeby znalezienia alternatywnego stadionu dla San Siro. Domowy obiekt “Rossonerich” w tym czasie będzie zajęty z uwagi na ceremonię otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich. Mecz musiał więc i tak gdzieś zostać przeniesiony. Ale chyba nikt nie spodziewał się, że odbędzie się ponad 13 tys. kilometrów od stolicy Lombardii. Władze Serie A wykorzystały ten pretekst, aby podobnie jak La Liga sprawdzić swój potencjał marketingowy na innym rynku. W tym przypadku australijskim.
– Rozumiem, dlaczego Barcelona i Villarreal zagrają w Miami. USA to potężny, tak naprawdę wciąż największy, rynek na świecie i warto się tam wypromować. Szczególnie jeśli za rok odbędą się tam mistrzostwa świata, a w Europie już teraz jest sporo amerykańskich inwestorów. Dlatego ten pomysł ma sens. Nie potrafię natomiast pojąć, z jakiego powodu Milan i Como udadzą się do Australii. To oznacza daleką podróż do kraju, gdzie futbol nie jest tak bardzo rozwinięty czy też w ostatnich latach nie wzrosła jakoś wyraźnie jego popularność – mówi nam Luciano Mondellini, redaktor naczelny włoskiego Calcio e Finanza, specjalizującego się w tematyce piłkarsko-biznesowej.
Argumentem stojącym za organizacją tego meczu właśnie w Australii może być spora diaspora włoska w tym kraju. Zgodnie ze spisem ludności z 2021 roku, ponad 1,1 miliona Australijczyków identyfikuje się całkowicie lub częściowo z włoskim pochodzeniem, co stanowi aż 4,4% populacji całego kraju.
Według tego samego zestawienia, w samym Perth żyje aż 19 tys. osób urodzonych we Włoszech. Po angielskim, dialektach chińskiego, hiszpańskim i wietnamskim, to właśnie włoski jest również jednym z najczęściej słyszanych języków na ulicach tego miasta. Perth jest tym samym jednym z najbardziej włoskich miast w całym kraju.
Do Perth pierwsi przybysze z Włoch trafili na początku XIX wieku. Po II wojnie światowej, w latach 1949-2000, do Australii więcej imigrantów trafiło jedynie z Wysp Brytyjskich.
Nie może więc dziwić, że zgodnie z wyliczeniami Calcio e Finanza, Australijczycy za możliwość organizacji meczu w Perth są w stanie zapłacić Włochom aż 12 milionów euro. Około 8-9 milionów ma zostać rozdysponowane pomiędzy Milan, Como oraz pozostałych przedstawicieli Serie A, którzy opowiedzieli się za tym pomysłem. “Rossoneri” jako formalni gospodarze tego spotkania powinni otrzymać większą kwotę niż ich rywale w tym meczu. W Como i tak są bardzo entuzjastycznie nastawieni do tego spotkania. W oficjalnym komunikacie klub poinformował, że zdaje sobie sprawę z towarzyszących niedogodności, ale “czasem takie poświęcenia są niezbędne dla większego dobra” – w tym przypadku całej włoskiej piłki.
– To spotkanie pozwoli obu klubom oraz Serie A wzmocnić swoją obecność na rynku australijskim, która ma silne powiązania z calcio za sprawą tamtejszej włoskiej społeczności. W przypadku Como istnieje również czynnik strategiczny związany z jego właścicielami. Rodzina Hartono ma siedzibę w Indonezji. Bliskość Australii sprawia, że wydarzenie to stanowi idealną platformę do zwiększenia widoczności klubu w Azji Południowo-Wschodniej. Ostatnio piłkarze i kibice wyrażają coraz większy sprzeciw wobec tak długiej podróży w środku sezonu. Ale dla obu klubów cel pozostaje jasny: globalna ekspansja ich marek i maksymalizacja międzynarodowych przychodów. Co jest w pełni zgodne z szerszą strategią globalnego rozwoju Serie A – mówi PIDS Matteo Spaziante, również z Calcio e Finanza.
“Zastygły” protest
Kibice już wcześniej wyrażali swój niepokój wobec tymczasowej wyprowadzki ich drużyn na drugi koniec świata. Teraz do głosu doszli też piłkarze. W Hiszpanii głos zabrał Frenkie de Jong, który wyraził swoją dezaprobatę wobec gry w Miami. Z kolei w trakcie minionej kolejki ligowej zaprotestowali zresztą wszyscy zawodnicy, stojąc w bezruchu przez pierwsze 15 sekund meczów. W transmisji realizatorzy próbowali ukryć ten moment poprzez umiejętne kadrowanie obrazu telewizyjnego.
We Włoszech jako pierwszy przemówił z kolei Adrien Rabiot z Milanu,. W wywiadzie udzielonym Le Figaro na początku października powiedział, że jego zdaniem gra w Australii jest “absurdem”. Ze swoim rodakiem zgodził się później publicznie również Mike Maignan, bramkarz “Rossonerich”.
– Włochy naprawdę muszą odzyskać swoją atrakcyjność na arenie międzynarodowej. Właśnie w tym kontekście należy postrzegać decyzję Serie A. Nie zapominajmy też, że kluby, które wezmą udział w tym meczu, czyli Milan i Como, są całkowicie za tym pomysłem. Mogły przecież odmówić udziału w rozgrywkach na drugim końcu świata. Nie zrobiły tego, ponieważ postrzegają to jako dobrą okazję – i to nie tylko z powodów finansowych. Irytujące jest słuchanie, jak piłkarze tacy jak Maignan i Rabiot narzekają na Serie A. Jeśli mają z tym problem, powinni najpierw porozmawiać z własnym kierownictwem – uważa Daniele Vitiello, dziennikarz Corriere dello Sport.
Ważny argument przytoczyło we wspomnianym już wcześniej komunikacie Como. Klub z Lombardii odniósł się w nim bowiem również do liczb, a te są dla Serie A druzgocące. Premier League w ramach aktualnego czteroletniego kontraktu telewizyjnego zarobi około 13,8 miliarda euro. Dla porównania, w tym samym czasie liga włoska zainkasuje 3,6 miliarda euro. La Liga może liczyć na niewiele więcej, około 4 miliardy euro. Władze obu lig zdają sobie sprawę, że mają motory napędowe w postaci Interu, Juventusu, Milanu, Napoli, Atletico, Barcelony czy Realu. Obie te ligi chciałyby jednak całościowo choć trochę zbliżyć się do Premier League. Szukają swojej luki i być może właśnie takie zagraniczne mecze się nią okażą.
Inaczej niż z Superligą
Jak okazało się wieczorem 21 października, La Liga – przynajmniej na razie – będzie musiała jednak wstrzymać swoje mocarstwowe plany. Władze ligi poinformowały, że mecz Villarrealu z Barceloną został odwołany z uwagi na decyzję promotora, czyli wspomnianego Relevent Sports. Amerykanie mieli zrezygnować z organizacji meczu z uwagi na niepewną sytuację w Hiszpanii oraz brak wystarczającej ilości czasu na przygotowanie wydarzenia o tak wielkiej skali. Ta decyzja spotkała się ze sporym zaskoczeniem. Co ciekawe, jeszcze tego samego dnia Joan Laporta publicznie wyraził przekonanie, że mecz się odbędzie.
W tej sytuacji władze La Ligi uratowały poniekąd twarz UEFA i FIFA. Ci pierwsi wcześniej zgodzili się na oba mecze. Aktualne przepisy ustalone przez tych drugich wprost nie zakazują organizacji takich meczów. Aleksander Ceferin, prezydent UEFA, w oficjalnym komunikacie przyznał, że decyzja pozwalająca obu ligom na grę poza Europą była “godna pożałowania”, ale zarazem “nie powinna być brana za precedens”. FIFA już rok temu rozpoczęła pracę w specjalnej grupie, która ma zająć się tym tematem. W grę wchodzi zaostrzenie przepisów, które wprost zakazałyby tego typu inicjatyw.
Pytanie tylko, czy w dobie powszechnej komercjalizacji futbolu UEFA i FIFA są w stanie zahamować kolejne pomysły płynące od przedstawicieli najważniejszych europejskich lig? W przypadku pomysłu Superligi to się udało, ale wówczas najwyższe piłkarskie władze miały po swojej strony krajowe ligi. Aktualny konflikt ma o wiele więcej stronnictw, przez co znacznie trudniej jest wskazać, co wydarzy się w przyszłości.
La Liga we wtorkowym komunikacie potwierdziła, że będzie nadal dążyć do organizacji meczu poza Hiszpanią. Spotkanie Milanu z Como na razie nie jest natomiast w żaden sposób zagrożone. Być może jednak pozostanie już na zawsze jedynie ciekawostką. Jeśli zmienią się przepisy, tego typu eksperymenty nie będą już możliwe.
Z drugiej jednak strony, skoro superpuchary w Hiszpanii i we Włoszech tak łatwo zamieniono w mini-turnieje i oddelegowano je do Arabii Saudyjskiej, to czy ktoś nie jest zdolny teraz sobie pomyśleć, że podobnie – przynajmniej na razie – do pewnego stopnia można też uczynić z krajowymi ligami? I tylko kibiców i ich zdania w tej dyskusji jak zwykle gdzieś się pomija.
Piotrek Przyborowski
Doceniasz naszą działalność?
Możesz wesprzeć nas darowizną w dowolnej kwocie.
Fundacja Polski Instytut Dyplomacji Sportowej
Al. Solidarności 68/121, 00-240 Warszawa
07 1090 1014 0000 0001 5892 0242
Tytuł przelewu: “Darowizna na cele statutowe”
Uzyskane środki zostaną wykorzystane do rozwoju Instytutu.


